Wyobraźcie sobie, że jedziecie, powiedzmy nad jezioro, za miasto. Zabieracie rodzinę i znajomych i upychacie ich na przyczepie vana – brak okien, drzwi, siedzeń czy pasów. Już w drodze zaczynacie imprezę, czyli jakieś smakołyki i alkohol idą w ruch. I to wszystko dzieje się zupełnie legalnie. Niemożliwe? Ależ jak najbardziej możliwe, tylko, że w Laosie! Tak więc dziś był kolejny wypad za miasto z właścicielami mieszkania i rodziną. Tym razem nad rzekę – widoki spektakularne! Do tego jak zawsze wspaniałe jedzenie, które panie gotowały na miejscu. Dziś raczyliśmy się makaronem z pomidorkami i chyba surowymi rybkami na ostro, pyszną rybką z Mekongu usmażoną na grillu oraz ryżem, ostro-gorzką zupką z bambusa, kurczakiem i wołowiną z grilla. Na deser kuleczki z ciasta z nadzieniem koksowym zawinięte w liście bambusa oraz ryż z bananem, również w liściach bambusa. Wszystko jak zawsze popijane Beerlao. Po posiłku była zabawa w rzece, w której brali udział wszyscy, starzy i młodzi. Ot weekend po laotańsku! :) Wracając jedna z ciotek, właścicielka farmy kur i kaczek, podarowała Mai malutką kaczuszkę. Prezentu nie dało się nie przyjąć, tak więc kaczuszka przyjechała z nami do domu i już po paru minutach pozostawiła swoje półpłynne odchody na stole. Skończyło się na tym, że kaczuszkę zanieśliśmy na dół do właścicieli. Mam nadzieję, że tam już zostanie, bo jak milutka i mięciutka wydaję się na początku, tak denerwująca staje się po 15 min piskliwego kwakania!
To tylko część pysznego jedzenia jakie mieliśmy możliwość skosztować :)
Zabawy w rzece - oczywiście absolutnie wszyscy kąpią się w ubraniach
A na deser smażone świerszcze ;)
You might also like: weekend po laotańsku,
wycieczka nad rzekę
0 comments:
Post a Comment