Thursday, November 21, 2013

Fenomen laotańskich aptek

"Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą,gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu." Taaaak, ale chyba nie w Laosie...

Fenomen laotańskich aptek polega na tym, że wszelkie leki dostępne są bez recepty. Idziemy do apteki, prosimy o dany lek, płacimy i wychodzimy. Ot cała filozofia. Nieraz przy kupowaniu lekarstw nie dostałam ani opakowania, ani ulotki. Leki przywożone są w ilościach hurtowych, a co za tym idzie, czasami tylko w wielkich opakowaniach. A zazwyczaj potrzebny nam zaledwie jeden lub dwa blistry.

Na takim blistrze znajdziemy jedynie nazwę leku (często po laotańsku, czy tajsku) i nazwę substancji czynnej. Nikt nie pyta po co nam ten lek, ani na co. 

Jeśli chcemy dowiedzieć się czegoś o dawkowaniu, to pani farmaceutka chętnie udzieli informacji... jeśli mówi po angielsku :) Na szczęście znamy jedną aptekę, gdzie farmaceutka mówi płynną angielszczyzną, więc nie ma problemu. 


Bez recepty kupić można wszystko, silne tabletki przeciwbólowe jak np. tramadol, środki nasenne jak valium, wszelkie antybiotyki, czy też leki na malarię. 


Leki są bardzo tanie. Za doksycyklinę (kupiliśmy zapobiegawczo na malarię) zapłaciliśmy jakieś parę złoty. Uwaga - najnowszy lek na malarię "Malarone" w Laosie nie jest dostępny!


Leki są tanie, bo są importowane (jak się dowiedziałam) tylko z 3 krajów: Tajlandii, Chin i z (o zgrozo!) Bangladeszu. 


Leki są tanie i to jest dobre (niektóre leki są tańsze niż piwo ;)). Leczenie w lokalnych szpitalach jest tanie i to też jest dobre. Tylko jakość usług medycznych jest fatalna i to już jest dobre nie jest. Pisałam już kiedyś o tym, że służba zdrowia w Laosie jest na baaardzo niskim poziomie. Jeśli myślicie, że w Polsce jest kiepsko, to przyjedźcie zobaczyć "najlepszy" szpital w Wientianie.... 


Wiele osób pyta mnie jak, więc leczyć się w tym kraju. Otóż przy niegroźnych chorobach, czy kontuzjach można zdać się na lokalnych lekarzy, choć i tak jakoś im nie do końca ufam. Sami mamy wykupione ubezpieczenie podróżne w Polsce, które obejmuje prawie cały świat, więc w razie czego możemy wybrać się do Tajlandii (pół godziny drogi z Wientianu) i leczyć się w o wiele lepszych szpitalach. 


W zeszłym tygodniu miałam mały wypadek na motorze. Skręciłam kostkę, pozdzierałam skórę na stopie, dłoniach, stłukłam kolano i obiłam ramię. Zadzwoniłam do ubezpieczyciela w Polsce i pół godziny później byłam w tutejszej francuskiej klinice. Francuski lekarz opatrzył mi rany, owinął bandażami i dał środki przeciwbólowe. Zapytał też czy chcę kule, ale zrezygnowałam :) Wszystko załatwione bezgotówkowo. 


We francuskiej klinice byliśmy już kilka razy i polecam. Warto jednak wykupić ubezpieczenie, bo jeśli chcemy leczyć się po "europejsku" to ceny nie są już takie niskie. Ostatnio jak Darek miał anginę, to 1 wizyta z lekami kosztowała 77 USD. A to przecież nie było nic poważnego. 



Parę leków z domowej apteczki 

Życząc wszystkim zdrowia pozdrawiam z Laosu :)




0 comments:

Post a Comment