Tak więc w "naszym" ogródku piwnym jest spokój, przynajmniej w tych chatkach, bo w głównej części ze stolikami i krzesłami muzyka szaleje. Ale to jest daleko od nas więc nic nam przeszkadza. Możemy spokojnie leżeć w chatynce przy wiatraczku i patrzeć jak w stawie pluskają rybki. No właśnie napisałam, możemy leżeć. To jest druga rzecz, która mi się podobała. Nie ma jak po dobrym posiłku i BeerLao położyć się i odpocząć. Z jakiegoś powodu nie ma wiele takich restauracji w Wientianie, albo przynajmniej o nich nie wiem. "Leżące" restauracje są bardzo popularne w Vang Vieng (wpis o Vang Vieng tutaj). Ta, w której byliśmy była pełna, ostatnie wolne miejsce znaleźliśmy.
W związku z tym, że ogródek piwny składa się z wielu chatek położonych nad dwoma stawikami, kelnerzy mieliby spory problem w obsłużeniu klientów, gdyby nie ich pomysłowość. Postanowili wykorzystać swoje motorki do obsługi klientów. Jeżdżą swobodnie swoimi jednośladami z tackami z jedzeniem wokół 2 stawów, naprawdę ciekawy widok :) Jednak nawet zmotoryzowani kelnerzy poruszają się w Laosie jak muchy w smole. Na jedzenie trzeba czekać długo i mylą się w zamówieniach. Zamówiłam rybę na parze i wyraźnie poprosiłam o nie dodawanie kolendry, ryba oczywiście przyszła obsypana piękną zieloną kolendrą. Trzeba było poprosić, żeby pan zabrał jedzenie z powrotem. Założę się, że zdjęli kolendrę i przynieśli tę samą rybę, bo pary razy poczułam ukochane zielsko. Ale cóż, w Laosie to normalne i każdy powinien się przygotować, że wszelkie usługi w Laosie są cholernie dalekie od standardów europejskich. No i jak się pomylą, czy coś spierniczą to przecież "baw pen nyang", czyli nic się nie stało. A tak przy okazji, wiecie co mówi się tu o pełnej nazwie Laosu, która brzmi Lao PDR - PDR: please, don't rush :) No, więc bez pośpiechu w Laosie, cokolwiek robicie :)
A to jest bardzo proste i prymitywne urządzenie do przywoływania kelnera :D
Na koniec, ciekawa przekąska, którą zamówiłam sobie do piwa - skóra bawoła. Skórę taką najpierw się suszy, a potem smaży. Pamiętam jak jadłam ją pierwszy raz kilka miesięcy temu w domu u znajomych Laotańczyków. Nie wiedziałam, co przygotowują w kuchni, ale nagle po mieszkaniu rozniósł się taki smród, że myślałam, że będę musiała wyjść na zewnątrz. Było mi niedobrze, zostałam tylko z grzeczności. Śmierdziało jakby ktoś przysmażał trupa, obrzydliwość! Jakież było moje zdziwienie, kiedy tę przekąskę podano do stołu. Smród jak za dotknięciem magicznej różdżki zniknął, a przekąska wyglądała całkiem apetycznie. A jak smakuje suszona-grillowana skóra bawoła? Bardzo dobrze! Jest słona i chrupka, tylko czasem bardzo twarda, więc trzeba mieć mocne zęby ;)
Skóra bawola się suszy - zapach intensywny, że tak powiem ;)
A tu ta sama skóra na moim talerzu :)
0 comments:
Post a Comment